2014-09-23

announcement

pysie, pamiętam o was i o opowiadaniu po prostu ostatnio przeżywam mały kryzys
szkolno-psychiczny. mam trochę nauki jak to w szkole średniej na profilu biologicznym i niekiedy nie wytrzymuje tego pieprzonego stresu i wybucham potokami smutku. 
mam jednak opanowaną fabułę i jak tylko znajdę czas to dla was napiszę, okay? 
xoxo, sognante

2014-08-31

5.


Powolnym krokiem nadchodził wieczór. Siedziałam wtulona w puszysty, biały koc w salonie, z kubkiem gorącej kawy i relaksowałam się przy ulubionej muzyce. Sobotnie popołudnia zdecydowanie należały do najlepszych w ciągu tygodnia. Mogłam bezstresowo odpoczywać, nie przejmując się swoim domowym wyglądem, gniazdem na głowie i problemami w kawiarni, które miałam okazję odczuwać przed ostatnie pięć dni pod rząd. Nareszcie miałam trochę czasu dla siebie i swoich upodobań czy dziwactw.
Zadowolona z cudownego błogostanu, w którym się znajdowałam, zdecydowałam się na paczkę cienkich papierosów, wydobytych spod sterty poduszek, leżących obok mnie. Zapaliłam jednego z nich i zaciągnęłam się tym obezwładniającym smakiem. Jedno głębsze sztachnięcie wystarczyło, aby w płucach znalazła się chmura szarego, zatruwającego dymu. Beznamiętnie wypuściłam go z ust.
Mimo, że wiedziałam o zabójczej mocy tego czynnika, nie umiałam się od niego odpędzić. Poprawiał mi nastrój w smętne dni i był wisienką na torcie w trakcie totalnego nieróbstwa. I tak kiedyś umrę, więc dlaczego miałabym sobie żałować? Wszystko jest dla ludzi.
Idealna atmosfera, w której tkwiłam, została bezceremonialnie zmącona przez przychodzącą wiadomość. Jej głośny dźwięk rozległ się w całym pokoju.
Kto jest tak bezczelny, żeby zakłócać moją samotność? No tak, Reus.

"Skarbie ubierz się stosownie, będę za 15 minut xx, R."

Prychnęłam głośno, opluwając ekran. Nie miałam najmniejszego zamiaru wygrzebywać się z ciepłego kokonu, w którym byłam schowana i wychodzić gdziekolwiek z kimkolwiek. Nie dzisiaj, spadaj natręcie.
Rzuciłam telefonem w przeciwny kąt kanapy i wróciłam do poprzedniej pozycji, by w ciągu kilku minut popaść w rozkoszną drzemkę. 
Obudziło mnie pukanie do drzwi. Albo walenie. Tak, zdecydowanie głośne i gwałtowne dobijanie się do drzwi. Podniosłam się raptownie do pozycji wertykalnej i owinięta szczelnie kocem, podeszłam powitać miłego gościa.
- Jaja sobie, kurwa, robisz? Miałaś być ubrana! - wrzasnął poirytowany blondyn, mierząc mnie złowrogo wzrokiem. Jego ręka zsunęła się po framudze, w akompaniamencie zrezygnowanego westchnięcia.
-  Nie mam ochoty na spacerki, więc radziłabym ci jak najszybciej stąd spierdolić, bo powoli tracę cierpliwość nad twoją cholerną osobą. Przestań mnie wreszcie nachodzić i dyktować plan dnia. Nie masz nade mną żadnej władzy - warknęłam, zaciskając pięści. Co on sobie myśli? Że jestem jakąś panią do towarzystwa, która będzie przy nim skakać i robić wszystko, co każe? Na to mu nigdy nie pozwolę.
- Nie testuj mnie, bo możesz nie dostać drugiej szansy - cień potwornej irytacji przemknął przez bladą twarz Marco.
- Mam się już zacząć bać? Czy może jeszcze czymś chcesz mnie postraszyć?
- Czekam w samochodzie, masz dziesięć minut albo inaczej porozmawiamy - mruknął gniewnie i wyszedł, z impetem trzaskając drzwiami.
Mówiąc, że się zabawimy absolutnie nie miałam na myśli sobót, bo to dzień tylko i wyłącznie dla mnie, ale skoro tak mu na tym zależy, zrobię wyjątek. Jeden, jedyny raz. Ciesz się blond pizdeczko.
Uczesałam roztargane na wszystkie strony włosy, upięłam je  w prostego kucyka, założyłam czarne spodnie z wysokim stanem i białą koszulę, czarne botki na obcasie i standardowo pociągnęłam usta czerwoną szminkę.Wyszłam z mieszkania, uprzednio je zamknąwszy.
- Wreszcie - przywitał mnie jego głos, kiedy tylko szarpnęłam za klamkę samochodu.
"Spokojnie mój Romeo"
- Gdzie jedziemy? - spytałam obojętnie, kiedy usadowiłam się wygodnie na fotelu pasażera.
Nie odpowiedział. Uśmiechnął się tylko pobłażliwie nie znosząc wzroku z jezdni. 
Przewróciłam oczami w geście niezadowolenia jego nie zbyt kulturalnym zachowaniem i uciekłam myślami gdzie indziej.
W samochodzie Marco pachniało drogimi perfumami. Beżowa tapicerka idealnie kontrastowała z czarnym lakierem pojazdu. Nowoczesne wyposażenie, elektronika i klasyczna muzyka w radio, zrobiły na mnie duże wrażenie, chociaż wcale nie znałam się na samochodach. Ciekawa byłam, gdzie pracuje, skoro ma takie cacko.
Przez całą drogą nikt się nie odzywał. Ja nie miałam zamiaru rozpoczynać z nim konwersacji, a on widocznie był zbyt zaabsorbowany jazdą, żeby cokolwiek powiedzieć. Niezły z niego dżentelmen.
Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się przed jakąś restauracją. Dobra, może nie jakąś.
 II Casolare to moja ulubiona. Skąd wiedział, że jestem maniaczką włoskiej kuchni? Wysiadłam z samochodu, zaciągając się smakowitym zapachem pizzy, który roznosił się dookoła lokalu.
Reus pociągnął mnie za nadgarstek do środka i usiadł przy stoliku w rogu sali. Po chwili podeszła do nas kelnerka, której złożyliśmy zamówienie.
- Nie byłam głodna, nie musisz się o mnie troszczyć. Dlaczego w ogóle mnie tu przywiozłeś? Myślałam, że nie jesteś z tych, których relacją z kobietą trwa dłużej niż jedna noc - powiedziałam w końcu, po chwili przeklętej ciszy. Może narzekanie nie było na miejscu, ale nie chciałam pokazywać, że cieszę się, że gdzieś mnie zabrał.
- Zadajesz za dużo pytań, kotku...
- A na żadne nie otrzymuję odpowiedzi.. - dokończyłam za niego, zdenerwowana tymi wymijającymi śpiewkami.
- Nie muszę ci się tłumaczyć, gdybym chciał cię zgwałcić, dawno bym to zrobił. Nie komplikuj tego - oparł z ironicznym uśmieszkiem na ustach.
- Och, to naprawdę przekonywujący argument. Bardzo mnie pokrzepiłeś Marco - fuknęłam, przewracając oczami.
Swoją drogą, dlaczego byłam tak niezadowolona i marudna? Zabrał mnie na kolację do jednej z popularniejszych restauracji w Berlinie, był cięty i niedostępny jak ja, a do tego rozmowa z nim była w pewnym sensie wyzwaniem. A Blair kocha wyzwania, prawda?
Może powinnam się cieszyć, że coś ciekawego dzieje się w moim cholernie nudnym i pospolitym życiu?
Nienawidzę miłości, randek i tego całego romantyzmu, jaki czuć w promieniu kilometra od kochających się ludzi, ale takie niegrzeczne podchody i spontaniczne zbliżenia są dla mnie jak najbardziej interesujące. Nie jestem w stanie kogoś pokochać, nigdy nie byłam zakochana, bo uważałam (i nadal uważam) , że to gówno nie jest mi do szczęścia potrzebne, jednak nie mam nic przeciwko znajomości opierającej się na kolegach "z opcją".
Dziwka? Nie to określenie. Dziewczyna lubiąca relacje bez zobowiązań? Lepiej.
Reus pojawił się nieplanowanie. Był seksowny, tajemniczy, nieokiełznany  i z tego, co wnioskowałam miał podobny pogląd na związki. W głowie zaświecił mi się czerwony baner, krzyczący OKAZJA.
- Wiedziałem, że nie zapomnisz mojego imienia. Żadna nie zapomniała - niski głos delikwenta wyrwał mnie z zamyśleń.
- Faktycznie, dobry powód do chwalenia.
- Ja się nie chwalę, tylko stwierdzam fakty.
- Nazywaj to jak chcesz, ale teraz wolę żebyś zamilkł, bo chciałabym zjeść w spokoju - oznajmiłam, widząc talerze z pizzą, niesione przez cycatą, blond kelnerkę.
- Wedle życzenia, skarbie. 
Po zajebistej kolacji, która zniknęła z mojego talerza tak szybko, jak się na nim pojawiła, oparłam się o czerwone obicie skórzanego fotela, ze szklanką piwa i sączyłam je z zadowoleniem na ustach.
W pewnym momencie drzwi do restauracji gwałtownie się otworzyły a do środka wparowało dwóch facetów, ubranych w czarną skórę. Rozglądali się uważnie po lokalu i usiedli w jednym ze stolików z minami, które nie zwiastowały niczego dobrego. Wydawało mi się jakby na kogoś czekali. Wzruszyłam apatycznie ramionami i przeniosłam wzrok na mojego kompana. Miał zaciśnięte w wąską linijkę wargi, napięte mięśnie na twarzy i rozszerzone źrenice. Odstawiłam z wrażenia piwo na stół. Wyglądał na zdenerwowanego albo wkurzonego. Ciężko było to zdiagnozować. 
- Wychodzimy. I żadnych pytań - warknął ozięble i wypchnął mnie z fotela, rzucając zmiętymi banknotami na stół w ramach zapłaty. Z mgnieniu oka znaleźliśmy się na zewnątrz. Marco rozglądał się uważnie dookoła, penetrując teren jak pies bojowy, po czym spoważniał widząc, jak ci dwaj mężczyźni, którzy przed paroma minutami weszli do środka, opuszczają pomieszczenie i kierują się w jego stronę.
- Czekaj w samochodzie - mruknął, podając mi kluczyki.
Pospiesznie wykonałam jego polecenie, bo widziałam, że nie jest w nastroju do przekomarzania się ze mną, a naprawdę chciałam jeszcze trochę pożyć. Wsiadłam do samochodu i zapięłam pas, z zainteresowaniem obserwując sytuację za oknem.
Marco wyprowadził typów sprzed wejścia, tak, by pozostali niezauważeni przez pozostałych gości restauracji i zaczął z nimi rozmawiać, co jakiś czas popychając jednego z nich.
Po krótkich spekulacjach, sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej dżinsowej kurtki, wyjmując z niej pistolet, którym zakręcił na palcu z drwiącym uśmieszkiem, wyrysowanym na bladoróżowych ustach.
Jeden z mężczyzn zaczął nerwowo wymachiwać rękami, tak jakby miało to go jakoś obronić i szybko wydobył plik pieniędzy, podając je Reusowi. Ten cisnął nimi o ziemię i z agresją  na twarzy docisnął ich obu do ściany, przykładając broń do skroni. W odstępie paru sekund usłyszałam cichy dźwięk oddania strzału, lekko stłumionego przez barierę w postaci głowy skazańca.
Dwa ciała obszernych facetów runęły na ziemię. Reus wyjął z kieszeni chusteczkę, oczyszczając pistolet z odcisków palców i włożył go w dłoń zabitego. Powycierał ich kurtki, żeby nie zostały na nich jego linie papilarne, po czym ściągnął z dłoni, wcześniej przeze mnie nie zauważone gumowe rękawiczki i ruszył w kierunku samochodu.
- Co to kurwa było? Egzekucja? - pisnęłam, zszokowana tonem własnego głosu, kiedy znalazł się obok mnie na siedzeniu kierowcy.
- Jedziemy do mnie. I żadnych pytań, maleńka -  wtrącił krótko, nie odpowiadając nawet na zadane pytanie, po czym ruszył spod drzewa, pod którym uprzednio zaparkował. 

Po kwadransie drogi, która jak zwykle umknęła w przenikliwym milczeniu, dojechaliśmy do apartamentu Reusa. Był to wielki, nowoczesny budynek, utrzymany w stonowanej kolorystyce. Do jego posiadłości prowadziła dróżka z marmuru, wokół znajdował się rozległy pas zieleni i ogromny basen. Automatyczna brama otworzyła się pod wpływem czujki, zamontowanej w samochodzie. Wjechaliśmy na podziemny parking.
Marco otworzył swoje drzwi, po czym podszedł do strony pasażera i otworzył również moje, podając dodatkowo rękę. Zaśmiałam się mu głośno w twarz i wyszłam sama.Nie potrzebuję sztucznej grzeczności. 
Weszłam za blondynem do budynku, ściągając w holu buty. Zaprowadził mnie do salonu, który miał rozmiary większe, niż całe moje mieszkanie. Ściany pomalowane siwą farby prezentowały się nienagannie z czarnymi meblami i białą tapicerką skórzanej, wielkiej kanapy, postawionej w rogu pomieszczenia. Siedemdziesięciu-calowy telewizor ustawiony był naprzeciwko. Obok znajdowała się pokaźna ilość płyt z muzyką klasyczną, jazzową i rockową oraz gry wideo, których ilość mogłaby być śmiało porównana do wystawy sklepowej. 
Usiadłam na sofie, napawając się idealnym zapachem, panującym w całym domu. Marco jak widać, również uwielbiał perfumy Dolce Gabbana. 
- Napijesz się? - spytał niskim głosem, pojawiając się w pokoju z butelką czerwonego, wytrawnego wina. 
Skinęłam głową w geście potwierdzenia. 
W chwilę później siedzieliśmy wygodnie na kanapie, słuchając Chopina i delektując się najlepszej jakości trunkiem, jaki miałam okazję kiedykolwiek wypić. 
- Powiesz mi, co to było za przedstawienie przed restauracją? - odważyłam się zadać pytanie, które nurtowało mnie od momentu wyjścia z lokalu. 
Odetchnął głęboko. 
- Nigdy nie zrozumiesz, o co chodzi w moim cholernym życiu, Blair - poczułam dreszcze na dźwięk własnego imienia, wymawianego przez blondyna w tej idealnej intonacji. Upiłam łyk wina. - Małe porachunki z niektórymi, mogą przysporzyć wielu problemów. Ujmę to inaczej. Nie zrobili tego, o co prosiłem. Ze mną się nie zadziera, mieli okazję odczuć to na własnej skórze - chytry uśmieszek wkradł się na jego usta. 
 - Zabiłeś dwóch mężczyzn! To przestępstwo Reus! -podniosłam nieco głos, żeby zaakcentować powagę sprawy. Świetnie, widuję się z mordercą. Zawsze miałaś nosa do mężczyzn, Blair. 
-Kogo to obchodzi? Nikt nie dowie się, że to ja ich zastrzeliłem. Ściągnąłem odciski palców z broni i ich kurtek, miałem na sobie rękawiczki, upozorowałem zabójstwo i samobójstwo w jednym. To nie pierwszy raz, kiedy w ten sposób załatwiam niewygodnych klientów - uśmiechnął się złowrogo, dopijając alkohol do końca. 
Otworzyłam usta ze zdziwienia. Klientów? To czym on się zajmuje?
- To skomplikowane - odpowiedział z wyprzedzeniem na nie zadane przeze mnie pytanie. 

Westchnęłam ciężko i podparłem głowę dłonią, wpatrując się w kieliszek.
Nie bałam się go. Nie przerażał mnie fakt, że zabija ludzi, którzy mu zawadzają, że ma kasy jak lodu i codziennie nową panienkę w swoim łóżku. Powiem szczerze, że nawet mi to imponowało, mimo że chyba nie powinno. 


- Muszę wracać - złapałam torebkę w dłoń i podniosłam się z miejsca. 
- Nie mogę prowadzić kochanie. 
- Mam nogi i kasę w portfelu. Umiem o siebie zadbać. 
- Nie. Zostaniesz dzisiaj u mnie - warknął, odstawiając szklane naczynie na stół. 
- Chyba sobie żartujesz! Nie mów mi co mam robić, sama doskonale wiem, co jest dla mnie najlepsze! - krzyknęłam i pospiesznie udałam się w stronę drzwi. 
- Blair nie wyprowadzaj mnie z równowagi! Chyba, że chcesz skończyć jak ci dwaj pod restauracją! - syknął, wyciągając pistolet z kieszeni.
- Chcesz mnie zabić? No proszę, dawaj, pozbądź się niepotrzebnej osoby! Nie wskoczyłam ci do łóżka to teraz możesz się mnie pozbyć w niehumanitarny sposób! - upuściłam torebkę na ziemię i stanęłam na wprost Reusa, patrząc mu prosto w oczy. Myślał, że mnie nastraszy, że upadnę na kolana i będę go przepraszać jak spłoszone zwierzę. Jego, kurwa, niedoczekanie.
Zielone tęczówki świdrowały mnie swym spojrzeniem. Czułam jego gorący oddech na twarzy, jego boskie perfumy, obezwładniające węch. Nie denerwowałam się, tym co może się za chwilę wydarzyć. Serce w dalszym ciągu spokojnie wybijało swój równomierny rytm, oddech był stabilny, czekałam cierpliwie na rozwój wydarzeń.
Minęło kilka minut zanim rozwścieczenie z jego twarzy zniknęło na dobre. Opuścił broń na podłogę i spuścił wzrok. Jeden zero dla Krämer, frajerze. 

- Powinieneś iść na specjalne leczenie, jesteś niezrównoważony psychicznie - wypuściłam powietrze z ust i zrobiłam krok w tył - Lepiej dla mnie będzie jak już pójdę - złapałam za gałkę drzwi, chcąc jak najszybciej ulotnić się z tego miejsca, zanim tykająca bomba znów wybuchnie. 
- Zostań, proszę - wymówił powoli, podnosząc głowę i obrzucając mnie swym przenikliwym spojrzeniem. - Blair, proszę - powtórzył.
Przewróciłam niezadowolona oczami i pozwoliłam mojej torbie z powrotem przybić piątkę z podłogą. Wyminęłam go obojętnie, opierając się plecami o zimną ścianę. 
- Czego ty ode mnie chcesz? - powiedziałam żałośnie.
Wolnym krokiem zbliżył się do mnie i stanął tak blisko, że prawie stykaliśmy się twarzami. Poczułam jego dłonie na własnych nadgarstkach, które przycisnął mocno do ściany. 
Przygryzł dolną wargę i uśmiechnął się szyderczo. 
- Chcę ciebie. 



jutro szkoła, kto się cieszy?
 znowu złapałam małe opóźnienie,
 ale cierpiałam na chwilowy wenobrak.
natchnęło mnie przy myciu naczyń i oto skutek.
w nagrodę trochę dłuższy, enjoy.
wasze cudowne opowiadania
 poczytam i po komentuję jutro, promise. 
jak wam się podoba?
nie cieszcie się, nie będzie sielanki
omg 
piszcie, co sądzicie, lovki
xx S. 

2014-08-25

4.


Cały poranek, który spędziłam na monotonnym parzeniu kawy i wycieraniu stolików po niezbyt pedantycznych klientach, myślałam o spotkaniu z debilem z imprezy. Z początku nie miałam najmniejszego zamiaru dać sobą manipulować i stosować się do poleceń owego delikwenta, ale po głębszym przemyśleniu sprawy doszłam do wniosku, że może warto byłoby dowiedzieć się, czego ode mnie chce i w przeciągu jakiego czasu ma zamiar się odwalić.
Po upływie niecałej godziny, do The Brew wpadła Flo. Dosłownie wpadła. Z roztrzepanymi, ciemnymi lokami, zaspanymi oczami i w bluzce na lewej stronie. 
- Kurwa, dużo się spóźniłam? - mruknęła, marszcząc czoło na ogromną dawkę światła jarzeniówek, uderzających jej twarz. 
- Szefa jeszcze nie ma, więc nadrabiaj tyle, ile możesz - uśmiechnęłam się ironicznie, patrząc na stan przyjaciółki. - Ktoś tutaj chyba się nie wyspał, nieprawdaż?
- Daj spokój, mam takiego kaca, że sobie nie wyobrażasz. Łeb mnie boli jak cholera - warknęła i potarła wierzchem dłoni skroń. - A jak ten blondas, dostałaś numer? 
- Tak, wzięłam numer i odeszłam, był zalany w trzy dupy - odparłam beznamiętnie, sciskając usta w wąską linijkę.
Może w tamtej chwili nie byłam wzorem idealnej, szczerej przyjaciółki, która dzieli się swymi sekretami,  ale nie chciałam wdrażać Florence w niecodzienne szczegóły mojej przygody z Marco w klubie. Napaliłaby się, że mam adoratora i że na pewno coś z tego będzie. Nie wiedziała jaki z niego skurwiel. I tak nic nie pamiętała z tamtego wieczoru, więc nie zaliczyłam beznadziejnej wpadki z kłamstwem. 

Punktualnie o dziewiętnastej opuściłam swoje miejsce pracy. Byłam jedną z ostatnich, która kończyła zmianę.
Narzuciłam na ramiona ciemny płaszcz, a szyję owinęłam szalikiem, chcąc odciąć się trochę od chłodnego, jesiennego powiewu wiatru.

 Poprawiłam nieznacznie włosy w lustrze i wyszłam na ulicę, zatrzaskując drewniane drzwi.

- Blair. 

 Przestałam oddychać miarowo.
Seksowny, niski głos zadźwięczał w mojej głowie. 
Przyjemny dreszczyk przebiegł po plecach. 
Czekał.
Zacisnęłam powieki i odwróciłam się na pięcie, napotykając wzrok intrygującego prześladowcy. 
Uśmiechał się przebiegle, popisując się nienagannym uzębieniem. Włosy jak zwykle miał zaczesane na bok. 
Tors opinała mu czarna koszulka, a ramiona ukryte były pod skórzaną ramoneską. No i ten kolczyk, którym nieustannie się bawił.
Wypuściłam powietrze z ust i przyznałam sama przed sobą, że przystojny to on był, jest i będzie dopóki go robale w ziemi nie zeżrą.
Po tym osobistym stwierdzeniu przybrałam na twarz maskę obojętności, która była pewną barierą przed nadmierną utratą wrodzonej odwagi. Wyprostowałam się, zacisnęłam usta i zmrużyłam oczy, starając się wyglądać na jak najbardziej pewną siebie. Nie dam gnojkowi pola do popisu. 
- No popatrz, Reus jak idealnie sprawdzasz się w roli strażnika, ledwo co wyjdę z pracy, już mam asekurantów w pobliżu - uśmiechnęłam się chytrze, zakładając ręce na piersiach. 
Bezwyrazowe prychnięcie było jego odpowiedzią. Złapał silną dłonią mój nadgarstek i pociągnął w kierunku przeciwnym, niż droga do domu. 
- Popieprzyło cię?! - warknęłam, próbując wyswobodzić się z uścisku - puszczaj mnie do cholery!
- Spokojnie księżniczko, zabieram cię na mały spacer - odparł ze stoickim spokojem, nie poluźniając zakleszczonych palców. 
- Na mały spacer, och jak twórczo! Świetną sobie porę wybrałeś, szkoda tylko, że robi się późno, a ja rano muszę wcześnie wstać.
- Wzruszające, skończyłaś? 
- Nie, kurwa, puść moją rękę - wycedziłam przez zaciśnięte zęby i korzystając z przypływu niepohamowanej złości wykręciłam jego nadgarstek w drugą stronę i z impetem wyciągnęłam swą kruchą dłoń.
Reakcja drugiej strony była natychmiastowa. Obdarzył mnie morderczym spojrzeniem a następnie z całą siłą popchnął mnie na maskę, stojącego tuż obok samochodu. Ciężkie dłonie oplotły moje przeguby ze zdwojoną siłą. Twarz Marco w afekcie furii uwydatniła zarysowaną szczękę oraz kości policzkowe.
Zbliżył się do mnie na mało komfortową odległość tak, że momentalnie poczułam jego ciepły oddech, penetrujący zakamarki mojej twarzy, a po chwili nieziemsko zielone oczy, w których tańczyły iskierki niezadowolenia. 
- Nigdy więcej tak nie rób, bo możesz nie dostać drugiej szansy. Teraz pójdziemy na ten pierdolony spacer jak dwójka znajomych i spędzimy trochę czasu w normalnej atmosferze - przemówił powoli, po czym podniósł się do pozycji wertykalnej.
Kiedy uspokoiłam się po niewygodnym zajściu z blondynem, wyprostowałam się jak maszt i obrawszy uprzednio oziębły wyraz twarzy, poczęłam podążać za wysoką posturą mężczyzny. 
Nie czułam się jak pies, zbity przez właściciela za nieodpowiednie zachowanie.
Nie miałam najmniejszego zamiaru tak się czuć. Miałam prawo do sprzeciwu, bez względu na to czy mu się to podobało, czy nie. 


Po kilkunastu minutach wędrówki w całkowitym milczeniu wreszcie doszliśmy na miejsce godne chwili odpoczynku na łonie przyrody. Usiedliśmy na jednej z pobliskich ławeczek. Oczywiście zachowałam między nami względnie bezpieczną odległość, bo nie miałam zamiaru znowu testować na własnej skórze siły jego dłoni. 
Marco parsknął rozbawiony moim asertywnym zachowaniem i diametralnie się przybliżył, naruszając moją przestrzeń osobistą. 
Czułam na ramieniu ciepły oddech chłopaka i zielone oczy świdrujące mnie od dobrej chwili. Nawet w całkowitych ciemnościach był w nich ten intrygujący blask i tańczące iskierki. 
-Skoro już udało ci się znormalnieć i przemyśleć swoje nadęte zachowanie.. - zaczął poważnym głosem, odchrząkając uprzednio - to opowiedz mi teraz coś o sobie. 
- Nie muszę ci się spowiadać i wykładać autobiografii, książkę piszesz? - fuknęłam gniewnie, marszcząc brwi.
- Nie, kochanie, ale jeśli nie chcesz mieć problemów z moją osobą, lepiej zrób to, o co cię proszę. Więc od kiedy mieszkasz w Niemczech, brytyjko? - spytał z bezczelnym uśmiechem, który dostrzegłam na jego twarzy, mimo czarnej peleryny nocy.
-Och błagam, straszenie mnie i szantażowanie jest prymitywne i pozbawione sensu, nie wysilaj się, nie kręcą mnie źli chłopcy - tu skarciłam się w myślach za kłamstwo - lepiej powiedz mi, Sherlocku, skąd masz mój numer?
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie - odrzekł sucho, lekceważąc wściekły wzrok, który wypełznął z moich oczu i paraliżował jego tęczówki. 
- W Berlinie jestem od roku, wcześniej mieszkałam w Londynie - odparłam wreszcie, niezadowolona z własnej uległości względem płci przeciwnej. 
- Jak na pochodzenie i akcent, to masz mało angielskie nazwisko, Krämer - triumfalny wyszczerz zagościł na jego bladej twarzy. Skubany dobry jest. 
- Skąd wiesz jak mam na nazwisko? I skąd ten numer? - wstałam ze złości z miejsca, krzyżując ręce na piersiach - powiesz mi wreszcie?! - dokończyłam, niemal krzycząc.
- Widzisz, Blair, inteligencja jest niezwykle seksowna...
- Niestety ty nie możesz się nią poszczycić - przerwałam mu z kpiną - ale seksowny jesteś jak cholera - dodałam w myślach, uśmiechając się lekko pod nosem.
- Uczysz się? Studiujesz? - z chwilowego amoku wyrwał mnie jego porywczy ton.
- Ujmuje mnie do granic możliwości fakt, iż interesujesz się moją edukacją. Od stycznia zaczynam studia medyczne na Uniwersytecie Humboldtów - odparłam z dumą w głosie. 
- Ambitna - uciął krótko. 
- A ty? Nie powiesz mi nic o sobie? 
- Mam na imię Marco, a na nazwisko Reus. 
- Wspaniale, dobrze ci idzie. Może tak coś, czego jeszcze nie wiem?
- W moim życiu nie ma nic, o czym powinnaś wiedzieć - lakoniczna odpowiedz tego zadufanego w sobie samca alfa powoli zaczynała mącić moją cierpliwość. 
- Chyba muszę wracać - warknęłam wkurzona i zarzuciłam torbę na ramię. 
Nie otrzymałam odpowiedzi na swoje pytania, a w zamian za to streściłam mu kilka faktów z życia. Dość się nadenerwowałam, żegnaj frajerze. 
- Odprowadzę cię. 
- Nie dzięki, nie skorzystam. Bozia sprezentowała mi działające bez zarzutu nogi.
- Powiedziałem, że cię odprowadzę - mięśnie jego twarzy raptownie napięły się, a zarysowana szczęka zacisnęła, ukazując swoje idealne detale. Łypnął jadowicie oczami i chwycił mnie za bolący nadal nadgarstek. - Nie prowokuj mnie.

Kwadrans później staliśmy już pod drzwiami mojego mieszkania. Reus docisnął mnie do płaskiej, mahoniowej powierzchni i przysunął swoje usta do mojego ucha, drażniąc je zębami. 
- To nie nasze ostatnie spotkanie, aniele. Takiej twarzyczki jeszcze długo nie będę w stanie wymazać z pamięci - słowa wypowiadał powoli, robiąc chwilowe pauzy. Ton jego głosu był męski, poważny, pociągający. Przywarł swoim torsem do mojej klatki piersiowej i złożył delikatny pocałunek na szczęce, po czym uśmiechnął się jak mały chłopiec, który dostał to, czego chciał i w ciszy oddalił się, żeby po chwili zniknąć w fałdach mroku. 
Jeszcze przez dłuższy czas siedziałam na progu oparta o wejście, analizując wydarzenie sprzed ostatniej godziny.
Pojawił się z przypadku. Znał moje nazwisko, miał mój numer, nachodził mnie i wkurzał do granic możliwości swoim zachowaniem, jednak mimo wszystkich wad jakie zauważałam w tej toksycznej relacji, postanowiłam nie rezygnować i odrobinę odbiec od moich rygorystycznych przyzwyczajeń. Zabawimy się, Reus. 



aloha mordki,
dziękuję za tyle komentarzy
 pod poprzednim rozdziałem.
teraz ma być ich jeszcze więcej, a wierzę, że będzie,
 bo jesteście zajebiści.
sorry, że takie opóźnienie z dodaniem, korzystam
 z ostatniego tygodnia woloności.
wasze opowiadania ponadrabiam jutro, 
promise.
luv ya all.
xx 

2014-08-18

3.


- Kochanie, mam cię przelecieć, czy przyszłaś do mnie w innej sprawie? - niski, chrapliwy głos zaświdrował w mojej głowie, wzbudzając dreszcze na ramionach.
Blondyn widząc to, zaśmiał się szyderczo, obnażając rządek równych, śnieżnobiałych zębów. 
Jego słowa odbijały się od ścian mojej głowy jeszcze przez kilka dobrych sekund. Czy on naprawdę powiedział to, co przed chwilą usłyszałam?
Miałam w swoim życiu do czynienia z wieloma osobnikami płci przeciwnej, którzy obdarzeni byli niewyobrażalną bezpośredniością, ale ten zasługiwał na pierwsze miejsce na liście chamów zupełnych. 
Po chwili własnych przemyśleń, otrząsnęłam się z amoku i poprawiłam włosy, opadające na plecy.
Przyszłam tu po numer, nie żeby dać się omamić jakiemuś dupkowi. 

- Niestety muszę cię zmartwić, ale rozmawiasz z niewłaściwą do tego celu osobą - odparłam i rzuciłam mu przelotne spojrzenie spod wachlarzy czarnych rzęs. 
- Przykro mi piękna, ale to ty przed chwilą wpakowałaś mi się w pole widzenia, więc nie łatwo będzie ci się ode mnie uwolnić, ja tutaj ustalam zasady gry - wymruczał ochryple, z nutą drwiny w głosie.

Wróciłam wzrokiem na twarz. Mocno uwydatnione kości policzkowe, typowo męskie rysy, jasna karnacja, wąskie usta i ten cholerny kolczyk, który z niewiadomych powodów mnie podniecał.
Włosy miał ułożone tak, że nawet najsroższe tornado nie byłoby w stanie ich zniszczyć. Brązowo-rude kosmyki przechodzące w blond zaczesane były na jedną stronę.
Musiał nieźle skubany zarabiać, by móc opłacać prywatnego fryzjera albo zapas lakieru do włosów. 
W końcu zetknęłam się z jego oczami. Głęboko zielone tęczówki, skryte za czarnymi plamkami, przyprawiały mnie o dreszcze i przyjemny chłód za każdym razem kiedy miałam możliwość się w nich zatracić. 

- Zamierzasz mnie taksować wzrokiem przez całą noc? - spytał, unosząc brew do góry. - Z resztą - nie dał mi dojść do słowa, bałwan - możesz patrzeć ile chcesz, przywykłem do tego. Lepiej powiedz mi jak ci na imię, ślicznotko? 
Jebany narcyz. 

- W porządku, dowiesz się, ale ty też musisz zrobić coś dla mnie - odparłam z wyższością. - Widzisz te dziewczyny siedzące w kącie? - brodą wskazałam na moje przyjaciółki, śmiejące się głupkowato do siebie. 
 - To z nimi przyszłaś? Nieźle zalane - zaśmiał się.
 - Taa. Dostałam zadanie, żeby zgarnąć od ciebie numer. Powiem ci jak mam na imię, a ty w zamian  mnie nim uraczysz, po czym rozejdziemy się w pokoju, dobra? - zapytałam z nadzieją w głosie, bo nie miałam zamiaru przekomarzać się dalej z tym kretynem.
Zaśmiał się  drwiąco, a następnie przejechał po mnie wzrokiem i zmniejszył, dzielące nas centymetry tak, że wręcz stykaliśmy się ciałami.Zostałam uwięziona pomiędzy blatem oraz jego atletyczną posturą i na ucieczkę nie miałam najmniejszych szans, a on o tym doskonale wiedział. 
Powoli nachylił twarz do mojego ucha i lekko przygryzł jego płatek, omiatając je ciepłym oddechem. 
Cierpliwie czekałam na rozwój wypadków, zakleszczona w ramionach mężczyzny. 
 
Objęłam dłońmi jego tors i przyciągnęłam do siebie. Zamruczał zadowolony i wpił się w moją szyję, mocno zasysając delikatną skórę. Po chwili poczułam również zęby, penetrujące okolicę obojczyków. 
"Halo numer, głupia, numer!" - usłyszałam szept, wewnętrznej Blair, która przypomniała mi co ja tu właściwie robię.
Wydawało mi się, że zawsze byłam uporządkowaną, pewną siebie dziewczyną, która wie, czego chce, ale najwidoczniej z niewyjaśnionych przyczyn  bliskość tego delikwenta działała na mnie z odmiennym skutkiem.
Westchnęłam zażenowana i pokręciłam głową, po czym korzystając z praktyczności wysokich krzeseł barowych usiadłam na blacie, odpychając od siebie blondyna. 

- Skończyłeś? - warknęłam i odchyliłam się do tyłu - to dawaj ten numer, bo powoli zaczynam denerwować się twoją osobą. 
- Oczywiście aniele, coś za coś - cmoknął w moją stronę i zapisał na kartce zlepek dziewięciu cyfr. 
- A masz jakieś imię lub nazwisko? Czy mam cię zapisać jako "klubowy natręt z cholernie wysokim ego"?
- Jestem Reus, Marco Reus - odparł niskim tonem, na który momentalnie poczułam mrowienie na plecach.
- Świetnie - mruknęłam z przekąsem i zeskoczyłam na ziemię, udając się w kierunki moich towarzyszek. - Miło było poznać, do zobaczenia nigdy, Reus - wyszczerzyłam się triumfalnie. 
- Czekaj - fuknął groźnie i ściskając mój wiotki nadgarstek, obrócił mnie z powrotem do siebie. - Jesteś bezimienna? 
- Nie, jestem Blair - syknęłam i wyrywając rękę ruszyłam dumnie do przodu, byle jak najdalej od tego psychola.
Nathalie i Florence ledwo trzymały się na na nogach, więc pomyślałam, że najlepiej będzie jak opuścimy klub i wrócimy do domu. Byłam wykończona. Tak, zdecydowanie wykończona. 
Skierowałam je w stronę wyjścia i szybkim krokiem opuściłam lokal, marząc by znaleźć się już w łóżku, przebrana w piżamę z kubkiem gorącej czekolady. 
Do domu zajechałam pierwszą lepszą taksówką, odeskortowując  uprzednio dziewczyny do ich miejsca zamieszkania. Uradowana szybkim powrotem, zapaliłam światło w kuchni, włączyłam czajnik i poszłam do sypialni, aby zrzucić z siebie niewygodną sukienkę. 
Po chwili usłyszałam dźwięk przychodzącej wiadomości. 

"Ciało masz zajebiste, ale może następnym razem  powinnaś zasunąć firany. 
Dzięki za występ kochanie, xx R."

Zmarszczyłam ze zdziwienia brwi i wyjrzałam przez odsłonięte okno.
Na parkingu po drugiej stronie stał duży, czarny samochód a obok opierający się o maskę właściciel, którego poznałam bez najmniejszej chwili wahania. Nawet mimo wszechogarniającej ciemności byłam pewna, że na twarzy rysuje mu się bezczelny uśmiech.
Szarpnęłam ze złością kremowymi zasłonami i usiadłam na łóżku, zaciekle zastanawiając się skąd ten zboczeniec miał mój numer. 


Poranek po niesamowicie dziwnej imprezie nie był taki zły, jaki miał być w moim wyobrażeniu. Postukiwanie kropelek deszczu o metalowy parapet obudziło mnie tuż przed siódmą.
Przeciągnęłam się wygodnie i ziewając, wyjrzałam na ulicę. Cała okolica spowita była we mgle, a na drodze zaczęły pojawiać się wielkie kałuże, które rozbryzgiwały się na prawo i lewo, kiedy przejeżdżały przez nie rozpędzone samochody.
Po otwarciu okna w pokoju rozprzestrzenił się zapach jesieni, który tak uwielbiałam.
Pomieszanie woni liści, wody, spadającej z nieba i jabłek w sadzie mojego sąsiada uspokajał mnie, a jednocześnie podnosił poziom endorfin. Dziwne, prawda? 

Moje codzienne, poważne przemyślenia rozproszył dźwięk otrzymywanej wiadomości.
Z fałd pościeli wygrzebałam zmęczony życiem telefon.

"Dzień dobry, kochanie. Spotkamy się dzisiaj o 19. Przyjadę, xx R."

Prychnęłam głośno po przeczytaniu treści esemesa. To absolutnie nie brzmiało jak jakakolwiek propozycja czy sugestia, to było stwierdzenie faktu, do którego miałam się dostosować. Co za pieprzony egocentryk! 
Po chwilowym napadzie złości, przyprowadziłam się do porządku.
Włosy jak zwykle puściłam luźno na plecy, wykonałam poranną toaletę i ubrałam się zgodnie z wymogami w The Brew. Oczywiście nie mogłam zapomnieć o wypiciu mocnej, czarnej kawy i przegryzieniu jakiegoś batonika zbożowego. Wykonawszy wszystkie obowiązkowe czynności, zamknęłam mieszkanie i pod kloszem czerwonej parasolki udałam się do centrum. 




siemanko.
jak podoba się trójeczka?
liczę na wasze komentarze, 
ma być tutaj w końcu jakiś porządny odzew, słonka.
miłego czytania, 
xx sogi. 

2014-08-11

2.


Cisza, przerywana rytmicznym tykaniem starego zegara, wiszącego na ścianie zdawała się być nie do zniesienia.
Obudziłam się o wiele wcześniej, niż zazwyczaj i cierpliwie wpatrywałam się w chmury, leniwie pełzające po błękitnym niebie. Szklana powierzchnia dużego okna, znajdująca się naprzeciwko łóżka była dla mnie idealnym miejscem obserwacji budzącego się do życia miasta. Lubiłam przez nie patrzeć i poznawać zwyczaje pozostałych, szarych mieszkańców stolicy Niemiec, którzy każdego dnia zaczynali od nowa swoje zajęcia i powtarzali je nieustannie jak mantrę.
Około godziny szóstej zwlokłam się z wygodnego posłania i uprzednio pościeliwszy je, zaczęłam przygotowania do pracy. Standardowo zaczęłam od kubka gorącej kawy, która potrafiła mnie rozbudzić nawet po zupełnie nieprzespanej nocy. Kofeina była moim uzależnieniem, odkąd skończyłam piętnaście lat.
W bidulu często ganiono mnie za wypijanie nadmiernych ilości tego napoju, więc w akcie desperacji zdarzało mi się chować w szafie, aby dokonać tego przestępstwa. Noah czasami mi w tym towarzyszył, również uwielbiał kawę, szczególnie taką mocną, czarną bez żadnych dodatków.
Wzięłam ekspresowy prysznic, nałożyłam luźną koszulkę i czarne, dopasowane spodnie, a w przedpokoju złapałam marynarkę i zamszowe botki na obcasie, po czym zwinnie opuściłam mieszkanie i ruszyłam w kierunku centrum.
W kawiarni byłam jedną z pierwszych. Szef bardzo się ucieszył, widząc mnie o tak wczesnej porze i od razu przypisał mi kilka zadań do wykonania. Zawiązałam  fartuszek, spięłam krucze włosy w kucyka i zabrałam się za ustawianie malinowych muffinek na porcelanowych, zdobionych talerzykach.
Wstawiłam naczynia do zmywarki, zamiotłam podłogi, ustawiłam krzesła i napełniłam szklane karafki sokiem z aronii i czerwonej pomarańczy. Zadowolona z wykonanych czynności przysiadłam na jednym z foteli w stylu Ludwika XVI, obserwując kątem oka wschodzące na horyzoncie słońce.

- Dzień dobry studentko! - Florence z uśmiechem na ustach weszła do kawiarni i przytuliła mnie serdecznie na powitanie. - Co dzisiaj tak wcześnie? Nie mogłaś spać z podekscytowania? - spytała i przysiadła obok mnie.
- Właściwie to nie wiem, mój zegar biologiczny postanowił zadzwonić dziś wcześniej - odpowiedziałam i puściłam oczko przyjaciółce. - A jak wieczorek poetycki? Wszystko się udało?
- Tak, było naprawdę wspaniale - odpowiedziała z satysfakcją. - Było pełno ludzi, każdemu się podobało. No i oczywiście sporo zamówili. Interes się kręcił. 
- To świetnie, może dostaniemy podwyżkę, skoro obroty ostatnio tak znacznie wzrosły - rozmarzyłam się momentalnie, na wizję wyższej pensji. - Teraz kiedy mnie przyjęli, potrzebuję kasy na podręczniki i inne bzdety. Nie chciałabym, żeby stereotyp biednej studentki mnie dotyczył - westchnęłam i pstryknęłam szczupłymi palcami.
- Właśnie, skoro o studiach mowa. Wyskoczymy dzisiaj gdzieś wieczorem, żeby  po świętować twój sukces? - zaproponowała Flo, poruszając znacząco brwiami. - Nathalie w południe zjeżdża z Monachium, mogłybyśmy iść na drinka do Bistro. Co ty na to?
- Właściwie to czemu nie. Dawno nie byłam w żadnym klubie, przydałaby się jakaś mała odskocznia - pokiwałam z aprobatą głową na propozycję brunetki. 
- Super, w takim razie podjadę po ciebie o osiemnastej, bądź gotowa.

Do domu dotarłam dopiero o szesnastej. Zrzuciłam z siebie ubranie robocze i wskoczyłam pod gorący, odprężający prysznic. Umyłam również włosy, które przeszły zapachem mielonej kawy i drożdżowego ciasta od regularnego przebywania w kuchni i za barem.
Ze stylizacją nie miałam większego problemu. Założyłam obcisłą, czarną sukienkę z dekoltem w literę V, sięgającą do połowy uda oraz czarne matowe szpilki. Do tego dopasowałam złoty naszyjnik i zegarek, a usta perfekcyjnie pomalowałam szminką w kolorze czerwonego wina.
Punktualnie o osiemnastej usłyszałam dzwonek do drzwi, w których po chwili ujrzałam Nathalie i Florence. Obie wyglądały naprawdę zjawiskowo. 

Przywitałam je soczystym całusem i zaprosiłam do środka. Zdążyłyśmy jeszcze wspólnie wypić zieloną herbatę i zaczęłyśmy zbierać się do wyjścia.
Stanęłam przed lustrem, poprawiłam kaskady ciemnych włosów luźno opadających na lewe ramię i uśmiechnęłam się do mojego klona. 

- Lubisz to, co widzisz, prawda Blair? - Nathalie uśmiechnęła się przyjaźnie i przytuliła mnie od tyłu. 
Potaknęłam.

Nie należałam do grupy dziewczyn, które miały w zwyczaju użalanie się nad sobą i swoim wyglądem. Nie miałam kompleksów, nie wstydziłam się własnego ciała. Wręcz przeciwnie, byłam z niego bardzo zadowolona. Skoro Pan Bóg mnie tak stworzył, to znaczy, że tak mam wyglądać i być z tego zadowolona. Zawsze mogłam urodzić się z chorobą genetyczną, bez ręki, albo z dysfunkcją. Cieszyłam się z tego, kim jestem i jakie odbicie spotykam w zwierciadle. 
Bistro o tej godzinie nie było przepełnione, ale wraz z upływem czasu do środka zaczęło przybywać coraz więcej imprezowiczów. Z nowoczesnych głośników leciała klubowa, przesycona basem muzyka, od której dudniało mi w głowie. Za bezpieczną lokalizację obrałyśmy sobie stolik w rogu lokalu i wygodnie się tam rozsiadłyśmy, uprzednio zamówiwszy trzy pinacolady. 

- Za sukces naszej prymuski! - zawołała Flo i uniosła swój kieliszek do góry, kiedy przystojny kelner zrealizował nasze zamówienie. Stuknęłyśmy się nimi w powietrzu i zaśmiałyśmy głośno. 

Po kilku kolejkach szkockiej i whisky dziewczyny zaczynały odpływać.
Byłam jedną trzecią naszej paczki, która wypiła tyle, aby zachować zdrowy rozsądek. 

- Zagrajmy w coś - zaszczebiotała Nat i uśmiechnęła się przebiegle. - Wybiorę jakiegoś fajnego chłopaka, a jedna z was podejdzie do niego i zgarnie numer - zaśmiała się. - Która pierwsza? Blair? 
- Przestań, to infantylne. Nie będę się bawić w podchody jak dzieci w podstawówce - pokręciłam zniesmaczona głową i zmarszczyłam brwi.
- Och Blair daj spokój, będzie fajnie, nie bądź taką sztywniarą. Dawaj. Ten blondas przy barze jest twój - wskazała palcem  na mężczyznę opartego o ladę.

Miał na sobie granatową koszulę i czarne, wąskie spodnie, opinające kostki. Ułożone blond włosy prezentowały się nienagannie w połączeniu z metalowym kolczykiem w wardze i srebrnym, drogim zegarkiem. Palił papierosa, wpatrzony w obrany wcześniej punkt i wyglądał niesamowicie pociągająco. 

- Blair? 

Z niechęcią podniosłam się z fioletowej kanapy i ruszyłam w kierunku owego kandydata.
Mimo, że nie interesowało mnie uganianie się za mężczyznami, postanowiłam wzbudzić odrobinę zainteresowania swoją osobą. Wygładziłam przylegający materiał sukienki, poprawiłam włosy i spryskałam dekolt ulubionymi perfumami. Nogi stawiałam z gracją, delikatnie poruszając biodrami. Kiedy znalazłam się w promieniu metra od tajemniczego blondyna, uśmiechnęłam się seksownie i zredukowałam dzielącą nas odległość do minimum, siadając na krzesełku barowym naprzeciwko niego.
Wyjęłam papierosa spomiędzy jego palców, zaciągnęłam się i wypuściłam dym wprost w jego twarz, oblizując przy tym spierzchnięte wargi.
Przeniósł wzrok na mnie, wlepiając swoje przenikliwe zielone tęczówki w czerwone, pełne usta.
Skądś znałam tę twarz. Te śmiałe, głębokie oczy, którymi potrafił oczarować od pierwszego wejrzenia. Ten kolczyk w wardze, perfekcyjne, blond włosy. 
To był facet, który zamówił szkocką w kawiarni, facet, o którym rozmyślałam przez cały dzień. 
Dobra robota, detektyw Krämer.

Ponownie pociągnęłam z papierosa i uwolniłam dym w powietrze. Przesunęłam się bliżej mężczyzny, oparłam łokcie na blacie, sprytnie prezentując własne wdzięki i przejechałam opuszkiem palca po jego policzku z nęcącym uśmiechem na ustach. 

- Kochanie, mam cię przelecieć, czy przyszłaś do mnie w innej sprawie? - niski, chrapliwy głos zaświdrował w mojej głowie, wzbudzając dreszcze na ramionach.
Blondyn widząc to, zaśmiał się szyderczo, obnażając rządek równych, śnieżnobiałych zębów. 




Napisałam.
Może być?
Piszcie swoje opinie, klawiatura nie gryzie
 I promise. 
lots of love, xx sognante


2014-08-06

1.


Od wczesnego poranka obserwowałam budzący się do życia Berlin przez kuchenne, lekko zaparowane od czajnika okno. Ulicami przewijały się tłumy ludzi, spieszących do pracy, turystów z mapami w dłoniach i przypadkowych przechodniów, zagubionych w codziennym zgiełku i zamęcie.
Wszyscy zdawali się być jacyś zabiegani, zapatrzeni w dal, nieobecni. Bieżyli z uporem do przodu, nie dając sobie nawet chwili wytchnienia.
Upiłam łyk mocnej, czarnej kawy, ciesząc się momentem, w którym gorąca ciecz rozluźniła skostniałe po chłodnej nocy kończyny.
Na dworze panowała niska temperatura, co przez brak dostatecznej ilości  ogrzewania dało się we znaki również w mieszkaniu. Nie miałam nie wiadomo jak wysokiej pensji i na sztuczne wytwory ciepła czasami mi brakowało. Potarłam wychłodzone ramiona rękawem swetra i zabrałam się za przygotowania do pracy, która była moim jedynym i najpewniejszym źródłem utrzymania.
Kwadrans później maszerowałam dziarsko chodnikiem, równym tempem zbliżając się do „The brew”.
W kawiarni panował przyjemny zapach świeżo upieczonych jagodzianek i ciasteczek owsianych, które razem z Florence podjadałyśmy podczas przerwy. Uśmiechnęłam się na powitanie do jednej z kelnerek, obsługującej stolik i poszłam do pomieszczenia służbowego, aby przebrać się w bordowy fartuszek roboczy.
Dni mijały mi codziennie tak samo, odkąd znalazłam się w Berlinie.
Opuściłam miejsce, które kazano mi nazywać „domem”, opuściłam przyjaciela, który dotrzymywał mi towarzystwa przez całe życie, opuściłam Londyn i najbliższym samolotem udałam się do Niemiec.

 Dlaczego? Nie chciałam żyć w Anglii, przywoływała zbyt wiele wspomnień związanych z moim cholernym pochodzeniem, związanych z rodzicami, którzy odrzucili mnie jak niechcianą zabawkę, jak przedmiot, który był im niepotrzebny.
Jedna z opiekunek bidula zaoferowała mi pomoc w zaczęciu nowego życia. Wspólnie wysłałyśmy podanie o pracę, znalazłyśmy małe mieszkanko w mieście, a kobieta na koniec wręczyła mi zwinięty plik banknotów, mówiąc, że to na „dobry start”.
Pani Smith była naprawdę ciepłą osobą, która za każdym razem chętnie udzielała każdemu pomocy. Cierpliwie zajmowała się papierkową robotą, pomagała w kuchni i dużo rozmawiała z dziećmi. Marzyła o tym, aby każde z nich zaczęło jak najlepsze dorosłe życie i nie rozpamiętywało wydarzeń z przeszłości. Wiedziała, że doświadczenia z domu dziecka odbijają piętno na psychice każdego, kto miał okazję w nim przebywać.

- Blair, wreszcie jesteś! – ciemnowłosa przyjaciółka przytuliła mnie serdecznie, kiedy zamknęłam metalowe drzwi do pomieszczenia. – Mamy dzisiaj trochę pracy, bo organizujemy wieczorek poetycki. Na razie zajmiemy się standardowym obsługiwaniem klientów, a potem musimy ogarnąć stoły i krzesła, bo takie ustawienie jest niekorzystne – poinstruowała mnie przyjaciółka.
Zawsze była bardzo porządna i zorganizowana. Lubiła mieć wszystko pod kontrolą, dlatego szef często powierzał jej różne sprawy, wymagające dużej odpowiedzialności i obrotności.
Skinęłam głową na znak zrozumienia przekazanych informacji i wyszłam, kierując się za ladę.
W ciągu tak krótkiego czasu w środku zrobiło się naprawdę tłoczno, mimo wczesnej pory.
„The brew” nie była zbyt prestiżowa, ale przyciągała wielu klientów swoimi domowymi wypiekami, najlepszą kawą i niskimi cenami. W dodatku panowała tu serdeczna atmosfera, która każdemu się udzielała. Bardzo lubiłam to miejsce.
Kilka pojedynczych osób zamówiło białą kawę, tort wiedeński i pączki. Byłam właśnie w trakcie szukania saszetek z brązowym cukrem, kiedy usłyszałam zamykające się drzwi wejściowe.
Do wewnątrz wszedł mężczyzna ubrany w ciemne, wąskie spodnie, skórzaną kurtkę i czarne buty. Jedyną rzeczą, która wyróżniała się w jego wyglądzie były ułożone perfekcyjnie na jedną stronę. W wardze zauważyłam metal, który był prawdopodobnie kolczykiem.
Usiadł na krzesełku barowym i ściągnąwszy ciemne okulary z nosa, zwrócił się do mnie:

- Szkocką proszę, śliczna.

Miał niski, lekko zachrypnięty i niesamowicie ponętny głos, którym wywołał u mnie uczucie gęsiej skórki. Wlepił w dal swoje zielone, piękne oczy i cierpliwie czekał na swoje zamówienie.
Nie dając po sobie poznać chwilowego zafascynowania owym śmiertelnikiem, wyjęłam whisky zza szklanego barku i nalałam mu ją do szklanki, uzupełniając trunek kilkoma kostkami lodu.
Skinął głową w ramach podziękowania i wypił alkohol w niecałą minutę. Wyjął z kieszeni spodni zwitek pieniędzy i rzuciwszy je na marmurową powierzchnię blatu, odszedł trzaskając drzwiami.
Wzruszyłam ramionami na prowokacyjne zachowanie mężczyzny i wróciłam do poprzednich obowiązków, próbując wyprzeć z pamięci te szmaragdowe tęczówki, którymi mnie uraczył.

Po całym dniu w pracy byłam niezwykle zmęczona i żądna odpoczynku. Pożegnałam się z Flo, która zaoferowała, że zostanie jeszcze trochę, aby pomóc przy obsługiwaniu gości na wieczorku i ruszyłam w drogę powrotną do domu.
Ulice Berlina jesienną, popołudniową porą były otulone półmrokiem , a w niektórych miejscach światłem, pochodzącym od żółtych latarni. W powietrzu wisiał gęsty zapach zbliżającej się nocy.
Po przekroczeniu progu mieszkania, ściągnęłam buty, odpaliłam telewizor i opatulona puszystym kocem zabrałam się za robienie herbaty.
W międzyczasie odpisałam na kilka zalegających maili, posprzątałam w kuchni i wstawiłam pranie, po czym usatysfakcjonowana wrodzoną dbałością o czystość wcisnęłam się w kąt kanapy z laptopem i kubkiem parującego napoju.

W sferze internetowej jak zwykle nie działo się nic, co mogłabym wrzucić do szufladki o tytule „zajebiście ekscytujące”, więc postanowiłam jeszcze raz sprawdzić pocztę i pójść wcześniej do łóżka, aby być wypoczęta na następny dzień.
Mój wzrok przyciągnął jeden z tytułów otrzymanych wiadomości, które wyświetliły się na ekranie. Zaintrygowana kliknęłam w link i z bijącym sercem przeczytałam treść.
 Z wrażenia o mało co nie wylałam zawartości mojego naczynia na urządzenie, które w tamtej chwili leżało bezczynnie na kolanach.
Pośpiesznie wygrzebałam telefon i nie zastanawiając się za bardzo zadzwoniłam do Flo.

- Przyjęli mnie do Humboldtów na medycynę! – wrzasnęłam bezpośrednio do słuchawki, ciesząc się jak dziecko, które dostało wymarzony prezent. W sumie, jakby nie patrząc dostanie się na te studia było moim wymarzonym prezentem, dlatego aluzja w tym wypadku była jak najbardziej trafna.


Pierwsze rozdziały są zawsze nudne, wiem.
Jednak myślę, że jak na początek to nie jest najgorzej.
Czekam na wasze opinie kicie.  
 Kiss, xx s.